Kocham podróże. Zmiana otoczenia, inne warunki, nowe miejsca – to wszystko mnie totalnie kręci i już sama myśl ładuje mi baterie. Na wyjazdach odkrywam te małe, lokalne wszechświaty. Konstelacje zachowań i przestrzeni.Widzę różne relacje, odmienne kultury, sposoby zachowań, tamtejsze życie w mieście. Chłonę każdy metr przestrzeni, wszystko mnie fascynuje. Zapewne wyglądam jak małe dziecko z sklepie ze słodyczami. Wszyscy wiedzą, że kocham miasta – można by zatem rzec, że to nic dziwnego. W mojej głowie jednak dzieje się o wiele więcej. Dostrzegam zależności, wyczuwam reakcje. Staram się bacznie obserwować. Wiedzieć, co z czego wynika. Otoczenie, historia, to wszystko składa się na to, co czują ludzie wokół. Staram się być z nimi, współistnieć w tej tkance. Rezonuje to we mnie, o wiele bardziej, niż powinno lub raczej o wiele bardziej niż bym chciała. To co zdarza się wokół czasami uwieczniam na zdjęciach, w nadziei, że ktoś poczuje to co ja. Prawie nigdy jednak tych zdjęć nie wysyłam. Robią mi za wianuszek wspomnień.
Każde miejsce to emocja. Genius loci, duch miejsca – mówili o tym już wieki temu. Skutecznie jednak udaje nam się to zatrzeć. Lokalność zastępuje globalność i uniwersalny standard. Jestem targetem, na którym jakiś producent się focusuje i stworzy pod moje potrzeby jakąś knajpę, gdzie będę się czuła dobrze, bo zwrócą się do mnie po imieniu. Prawdziwy klimat to jednak coś więcej. Genius loci nie opiera się na sztuczności. On szuka prawdy, realności. To to coś, co sprawia, że przestrzeń jest jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna, dla Ciebie. Czy taka realność jeszcze istnieje? A co jeśli jednak każde miejsce ma swoje genius loci, niezależnie od globalnego ujednolicenia i prób jego zatarcia? Duch opiekuńczy miejsca przecież może nosić garnitur, jeśli zechce. Wszystko ma swój charakter, nie da się ujednolicić przestrzeni, którą wciąż jednak tworzą ludzie. Każde miejsce zawsze wypełnia się emocjami, nigdy nie jest neutralne. Ludzie przecież też to odczuwają, a potem następuje sprzężenie zwrotne. Genius loci wciąż jednak jest, tylko my nie dopuszczamy go do głosu.
Wyjazdy pozwalają mi układać sobie rzeczy w głowie. Weryfikować rzeczywistość. Sprawdzać, jaki jest status mnie i rzeczy wokół. Dostrzegać co się zmienia. Aktualizuję sobie wtedy swój system.
Z wyjazdów jednak chyba najbardziej lubię wracać. Wiem wtedy, że nigdzie nie muszę się już spieszyć, że czeka na mnie mój dom, mój kot, mój dres i mój ulubiony kubek. Moje genius loci.
Chciałam napisać, że kiedy wracam, to wracam do tego tego samego. To jednak nieprawda. Zawsze wracam bowiem co nieco zmieniona. Czyjaś wypowiedź, znajomy widok ulicy, zachowanie przechodnia – coś (wszystko) zawsze zostanie, a potem uparcie będzie wracać, otwierając kolejne drzwi, rzutując na resztę myśli, łącząc inne przemyślenia w zbiory. Teraz też pewnie się coś zmieniło. Co jeszcze nie wiem, pozwalam tej myśli się formować. Raczyć się zmęczeniem. Dawać sobie przestrzeń na odreagowanie. Co robię? Próbuję odnaleźć się w tym świecie pełnym standardów, w którym tak trudno jest być (nie) zwyczajnie wrażliwym.