Wszyscy wiedzą, że dużo chodzę. Wolę przejść dwa przystanki, niż czekać na tramwaj. Niektórzy powiedzą, że wobec tego jestem niecierpliwa. A to nieprawda- spacer to coś wspaniałego.
Ja chodzę, by poukładać myśli.
Spaceruję, by dać mojej głowie relaks, by poskładać sobie myśli. Wyprowadzam się na spacer.
Składam je sobie wtedy jedna do drugiej, krok po kroku, płytka za płytką. Powolutku.
Patrzę na wszystko, co mnie otacza.
Próbuję dostrzec każdą drobnostkę i wyraz ogólny. Rozróżniam skale i dziedziny. Wszystkie początki, końce, uśmiechy i wzruszenia. Mijam kamienice i historie: nastoletnie pary niezgrabnie trzymające się za ręce, babcię z psem, matkę z dzieckiem i pijaczka, który szuka czegoś w koszu.
Mijam dziesiątki twarzy. Jestem ciekawa ich historii. Czego by chcieli? Jakie mają marzenia i czego pragnęli kiedy mieli 7 lat? Czy pamiętali, by kupić mleko, czy nie było ich na nie stać? Zapomnieli zadzwonić do mamy?
Zostawiam za sobą obrazy miasta, migawki, momenty przestrzeni. Tu ślad po szyldzie (może czyjeś niespełnione marzenie?), tam nowe okna (w końcu wymienili, przecież tak ciągło zimą, nie do zniesienia) i złote balustrady (symbol dobrobytu lat dziewięćdziesiątych).
Dostrzegam wyznania miłości napisane na ścianie- ciekawe czy się spełniły.
Skręcam. Nowy rozdział.
Niby znam to miasto na pamięć, a jednak znowu coś mnie zaskakuje. Widzę różnorodność, niespójność. W każdym budynku inny świat, zamysły, idee twórcy. Co by pomyślał o swoim dzieje teraz? Czy starzeje się z godnością? Pewnie miało być idealnie, pod linijkę i jednolicie. Dzisiaj każdy pragnie żyć po swojemu. Mieć swoje małe królestwo. Indywidualizm wziął górę, przebija się przez balkony, parapety i tynki. Witaj swobodo. Wolność Tomku w swoim domku.
Spoglądam w dół. Stoję na chodniku- patchworku. Różnorodnej zbieraninie. Eko, recykling, co było pod ręką. Pora na mnie.
Wybieram drugą przecznicę na lewo, wiem co tam znajdę. Czekałam na ten widok.
Zielona plama majaczy na horyzoncie.
Muszę tylko do niej dotrzeć przez fosę betonu i zgrabnie ominąć głośne sznurki samochodów.
Udało się. Przekraczam magiczną granicę. Daję się otulić naturze. Następuje przyjemne wytłumienie. Tu wszystko jest inaczej, bo odgradza mnie magiczna bariera. Jakby ktoś wydzielił ten obszar z miasta. Jestem ja tu (i teraz), a Oni tam. Tu i teraz to zupełnie co innego niż Tam. Tu to świat pełen Niesamowitości. Baśniowa kraina? Tak, z pewnością. Nie wiem, jak inaczej nazwać te wszystkie cuda, które się zadziały. Pąki, co stały się kwiatami, drzewa, które tak dzielnie pną się w gorę od dzięsiątków lat, feerię kolorów i kształtów, tak niezwykłych i różnych, a jednak wciąż do siebie pasujących?
Siadam na ławce. Jakaś para robi sobie selfie. Uwiecznia moment, pewnie (nie)szczególny, który i tak przepadnie między innymi plikami w nieskończonej pamięci telefonu.
Odwracam wzrok, kieruje go ku niebu. Korony drzew pozwalają mi zobaczyć tylko skrawek nieboskłonu, ale to wystarczy. Widzę, jak łagodny błękit upiększają sporadyczne, drobne obłoki. Promienie słońca nieśmiało łaskoczą liście. Podążam za tymi smugami wzrokiem. Subtelnie przedzierają się by spocząć na trawie. Jakby nie chciały zaburzać jej spokoju. A ona przecież tak serdecznie zaprasza- nikt nie odważył się jej zagrodzić, wydzielić płotkiem, ani nawet krawężnikiem. Mieni się odcieniami zieleni, iskrzy się od kropel niedawnego deszczu.
Czuję jak czas zwalnia. Nawet wiatr wieje tu inaczej- łagodnie kołysze listki, gałązki wprawia w podrygi. Kocham ten spokój.
Słyszę, że ktoś się zbliża. Żwir zdradza czyjąś obecność. Gdzieś szczeka pies. Dwie dziewczynki zajęły huśtawkę. Babcia z wnuczkiem idą za rękę. Chłopak przejeżdża na rowerze.
Promień słońca dosięgnął mojej twarzy. Jednak czas mija. Ile tu już siedzę? 20 minut? Godzinę? Sama nie wiem, w końcu przecież i tak to nie ma znaczenia. Zaraz stąd zniknę.
Zniknę, ale spokojniejsza.
Wstaję powoli.
Opuszczam tę oazę spokoju. Jedną z niewielu, które dało nam miasto. Wracam do tych ulic, gdzie każdemu się spieszy. Gdzie trzeba zdążyć na tych światłach, przejechać na żółtym, przebiec przed maską, podbiec na tramwaj. Jakby to 5 minut ratowało cały świat. Spacer wśród ulic to nie jest to, wybijam się swoim tempem na tle całej reszty.
Hałas przypomina mi, że już tęsknię za tym skrawkiem zieleni, które daje mi takie wytchnienie, gdzie przestrzeń do mnie nie krzyczy.
Ulice są przebodźcowane. Nie dają spokoju.
Spacer z myślami ma tylko rozdziały. Idę dalej, przecież jeszcze wszystkiego nie przemyślałam.