To rodzinka Bundych. Znacie ich pewnie serialu. Niedawno obchodzili swoją 33 rocznicę premiery, o czym informowała Nostalgia. Ja oczywiście nie mogłam się powstrzymać i dodałam swój komentarz. Co do tego ma suburbanizacja?
Bundy wraz z rodziną, podobnie jak wiele innych mu podobnych, marzył o domku pod miastem. Rzecz w tym, że nie do końca te marzenia były jego, nie były też jego żony. To historia o wiele bardziej skomplikowana.
Mam deja vu
Morza domków wyglądających prawie jednakowo? Powielone schematy niezależnie od lokalizacji? To nie brzmi jak przypadek.
Suburbia, czyli przedmieścia, są częścią amerykańskiej kultury. Wszędzie wyglądają tak samo, jakby ktoś za pomocą metody Kopiego Pejsta przerzucił obrazki jak Ameryka długa i szeroka. Charakterystyczny piętrowy dom z garażem to ikona. Znajdziemy taki obrazek zarówno w Świecie według Bundych:
w Różowych Latach Siedemdziesiątych:
u Simpsonów:
a także w piosenkach, na przykład u Arcade Fire.
Co więcej, jeśli przyjrzymy się mapie tych osiedli, to zobaczymy, że składają się z takich samych elementów. Podstawowym z nich jest cul de sac. W polskim języku jego odpowiednikiem może być sięgacz chociaż poznamy go raczej jako ślepy zaułek (głosem Hugo: koniec gry). Jest to po prostu ulica mająca jeden wyjazd, zakończona zwykle placem do zawracania.
Skąd ten pomysł
Zazwyczaj powtarzam, że wszystko z czegoś wynika i jak już wspominałam na przykład przy opisywaniu Lizbony, wiele wynika z przeszłości. Tak też jest tu. Idea mieszkania na wsi towarzyszy nam od czasów starożytnych, przez wieki ugruntowało się nam myślenie o “wsi spokojnej wsi wesołej”. Jednak największy wpływ na kreowanie obrazka suburbanizacji w Stanach miały angielskie plany podmiejskie i idea miasta – ogrodu. Przedmieścia nie były czymś nowym i początkowo opierały się na tym, co znane, czyli na strefach sypialnych obszarze blisko miasta, z których wiele ludzi codziennie dojeżdżało pociągiem do miejsc pracy. Z czasem jednak, wraz ze wzrastającą dostępnością samochodów, zaczęto zmieniać założenia. Chociaż początkowo jezdnie i parkingi umiejscowione były na tyłach domów, a nie z przodu. Główne trakty stanowiły uliczki i alejki, którymi spacerowali ludzie, samochody zaś parkowano z tyłu, ich ruch odbywał się niejako “w ukryciu”.
Podstawy
Dlaczego zatem suburbanizacja nie pielęgnowała tego schematu, a obecne miasteczka wyglądają jakby nie było w nich miejsca dla pieszych?
W 1929 r. Wielki Kryzys zniszczył rynek mieszkaniowy. A efekty ciągnęły się przez lata. Jeśli dołożymy do tego kanwę historyczną, czyli powroty żołnierzy z II Wojny Światowej i głód mieszkaniowy, wszystko zaczyna łączyć się w całość.
Populacja podmiejska w Ameryce Północnej eksplodowała po II wojnie światowej. Powracający weterani chcieli rozpocząć spokojne życie. Typowy dom pod miastem oraz ceny nieruchomości po wojnie były jednak nie do udźwignięcia przez większość klasy średniej.
Pomożemy
Przed 1934 r. kredyty hipoteczne były trudne do otrzymania, wymagane było od 30 do 50% wkładu własnego oraz spłata już po 5 latach. Jednak Nowa Federalna Administracja Mieszkalnictwa (FHA) postanowiła pomóc swoim obywatelom spełnić marzenia o własnym kącie. Wprowadziła nowe ustawy o mieszkalnictwie, ubezpieczała kredyty hipoteczne, zmniejszając zaliczki do 20% i przedłużając hipotekę do standardowych obecnie 30 lat. Wszystko to sprawiło, że kupowanie domu stało się osiągalne i niedrogie.
By pomóc w szybkiej budowie, opracowano prototyp. Pomysłodawca, William Levitt wpadł na genialny projekt stworzenia prefabrykowanego domu. Firma Williama i jego ojca kupiła działki na obrzeżach miasta i rozpoczęła się budowa przedmieść, uruchomiono produkcję taśmową i budowano, ile fabryka dała. Pierwsze osiedle nosiło nazwę Levittown, od nazwiska pomysłodawcy i mieściło się na Long Island, koło Nowego Jorku. Oferowano tam nowy dom za 1000 USD. W pakiecie mieliśmy budynek, który składał się z trzech sypialni, kominka, kuchni, ogrzewania gazowego oraz – oczywiście – działki. Domy sprzedawały się na pniu. Produkt był strzałem w dziesiątkę.
Wszystko to wywołało boom mieszkaniowy.
„Fala nowych konstrukcji stanowi istotny wkład w odbudowę gospodarczą Ameryki. Własność domu jest podstawą szczęśliwego, zadowolonego życia rodzinnego.”- mówiły broszury.
(nie)planowany rozwój
Nie wyjaśnia to jednak dalej faktu dlaczego mamy tak zaprojektowane suburbia. Cóż, chodzi o to, że FHA chciała upewnić się, że wszystkie te inwestycje, których dokonywała, były inwestycjami względnie bezpiecznymi. Aby to zrobić, wprowadzono standardy.
Zalecenia FHA obejmowały również planowanie miasta i dzielnic, w tym traktów poruszania się. W biuletynach takich jak „Planowanie zyskownych dzielnic” FHA przedstawiła „idealne” plany podmiejskie, które były wyraźnie oznaczone jako złe lub dobre. Federacja wykorzystała plany Jednostki Sąsiedzkiej Clarence’a Perry’ego, będącej odpowiedzią na problem rosnącej samochodyzacji. Podstawowe cechy Jednostki określały jej rozmiar – odpowiadający granicy uczęszczania do szkoły podstawowej oraz koncentrowały życie społeczne w jej wnętrzu. Szkoła położona była w centrum, a granice wyznaczały obszaru wyznaczały główne ulice. W narożnikach Jednostki umiejscowiono sklepy i kościół. Wewnątrz zaś unikano ruchliwych ulic, stosowano kręte ulice, stawiano na spowolniony ruch. 10% terenów miały okrywać tereny zielone. Zastosowanie rozwiązań Perry’ego zostało zastosowane już w 1923 roku na wspólnym posiedzeniu Stowarzyszenia Community Center i American Sociological Society w Waszyngtonie i było połączone z ówczesną wtedy segregacją rasową. FHA dość łatwo adaptowała plan do zmieniających się wymogów rynku.
Na początku lat ‘30 specjaliści z Institute of Transportation Engineers (ITE) zaczęli tworzyć podręcznik dobrych praktyk projektowych. Podobnie jak FHA, opracowali szereg rozwiązań mających wyznaczyć nowe zasady budowania. Zalecane praktyki dla ulic na suburbanizacji bazowały na zniechęcaniu do szybkiej jazdy, unikaniu skrzyżowań czterokierunkowych na korzyść skrzyżowań w kształcie litery T oraz stosowaniu krzywoliniowe wzory, pętle i ślepą uliczkę, aby zachęcić do powolnego ruchu. ITE wraz z FHA stworzyło totalnie nowe reguły tworzenia miejsc.
Good boy
Dobry plan – krzywoliniowy – zmniejszał koszty budowy – używano mniej materiału na budowę dróg, a na terenach wyżynnych dostosowywano się do krajobrazu. Korzyści widzimy też w kompozycji – pozbyciu się typowej amerykańskiej siatki nie musimy komponować osi widokowych i zamykać ich dominantą, a krajobraz komponuje się niejako sam.
Brzmi super? No pewnie. Tylko, że to rozwiązanie sprawdza się w mieście, gdzie z domu do pracy, szkoły czy na zakupy możemy dojść #pieszopomieście. W suburbiach, gdzie nie mamy innej funkcji, niż mieszkalna, oznaczało to jedno – gwarancję, że samochody staną się niezbędne do poruszania się.
Ok, ale to nie można było wybudować sobie tego inaczej? Otóż nie. „Dobry” plan był jedyną bezpieczną opcją, jeśli inwestor chciał sprzedać swoje nowo wybudowane domy. Było to połączenie przymusu finansowego i szybko ewoluującego poczucia, czym powinno być przedmieście i jak powinno wyglądać. Wizja FHA była bardzo stanowcza i nie pozwalała na odstępstwa. Kreowała wyobrażenie o przestrzeni, podkreślała zalety rozwiązań.
Federacja dbając o jakość dzielnicy stworzyła cały katalog “dobrych praktyk”. Uszeregowano w nim i oceniono dzielnice i domy, a następnie opracowano kryteria oceniania. I tu zaczyna być ciekawie. No bo chociaż niektóre wytyczne FHA, można uznać za pozytywne, jak na przykład krzywolinijne ulice, które spowalniają ruch uliczny, zaułki tworzące poczucie wspólnoty, tereny są zielone i spokojne, tak samo za pozytywne można uznać wprowadzenie minimalnych wymagań dotyczących standardu budowania, systemów elektryki i hydrauliki to jednak rozporządzenia wyraźnie popierały także segregację rasową jako miarę jakości mieszkań, a właściwie jakości sąsiedztwa. Podręczniki FHA mówiły wprost: „Jeśli sąsiedztwo ma zachować stabilność, konieczne jest, aby nieruchomości były nadal zajmowane przez te same klasy społeczne i rasowe”.
Suburbanizacja a Segregacja
Aby zdecydować, kto otrzyma pożyczkę na dom, rząd stworzył kolorowe mapy, w których zielone dzielnice były dobre, a czerwone dzielnice były złe. Mieszkającym w zielonych dzielnicach, było bardzo łatwo uzyskać kredyt mieszkaniowy, ale dla ludzi z czerwonych strefach nie było żadnych szans na pożyczkę. Od 1934 do 1968 roku aż 98 % pożyczek mieszkaniowych udzielono białym rodzinom.
Jak łatwo się domyślić, z czasem taki podział zaczął segregować dzielnice jeszcze bardziej. Jawnie rasistowska polityka doprowadziła do tego, że rodziny w zielonych dzielnicach mogły kupować domy, rozbudowywać je czy nawet wymieniać na większe, tymczasem ludzie w czerwonych dzielnicach nie mieli żadnych takich możliwości. W zielonych dzielnicach następował rozwój i bogacenie się, dzięki temu to oni mogli wysyłać dzieci na studia, w czerwonych dzielnicach zaś możliwości były znacznie mniejsze, w żaden sposób nie pomagano w wychodzeniu z biedy, co tylko kumulowało problemy. To właśnie dlatego ostatecznie uchwalono prawa, które sprawiły, że większość tych praktyk dyskryminacyjnych stała się nielegalna.
Efekty jednak są widoczne do chwili obecnej. Dzisiaj, siedemdziesiąt lat po stworzeniu Levittown, mieszkańcy takich osiedli to wciąż mniej niż 1% nie-białych. Uważa się, że segregacja jest archaicznym terminem. Prawda jednak jest taka, że czarne dzieci są segregowane w szkołach teraz bardziej niż kiedykolwiek w latach 70. Szkoły są w dużej mierze finansowane z podatków od nieruchomości, a ponieważ wartości nieruchomości w białych dzielnicach są o wiele wyższe, ich szkoły otrzymują znacznie więcej pieniędzy.
Więcej dziegciu niż miodu
Szybkość ekspansji suburbiów doprowadziło do zjawiska znanego w urbanistyce jako Urban Sprawl. Nie radzono sobie z rozrastaniem się przedmieść, przez co brakowało w nich podstawowych elementów infrastruktury takich jak szkoły, urzędy czy posterunki policji. Obecnie osiedla te nie przypominają w ogóle założeń pierwotnych, a o wadliwości suburbanizacji świadczy wiele badań.
Oprócz poruszonego już wcześniej problemu segregacji rasowej i wykluczenia, wśród największych minusów wymienia się wpływ na zdrowie – trudno jest użyć jakiejkolwiek opcji transportu poza samochodem. Pogłębia to kryzys związany z otyłością, cukrzycą i astmą, co zaś powoduje wzrost kosztów opieki zdrowotnej. Podmiejski styl życia nie jest także ekologiczny. Ciągłe dojazdy, zużywanie wody i energii oraz straty ciepła w przeliczeniu na jednego mieszkańca są o wiele większe, niż w zwartym mieście. Dodatkowo suburbia generują gigantyczne koszty codziennego utrzymania miast. Są tu wyższe koszty mediów (kanalizacji, gazu itp.) dla mieszkańca, a podatki z infrastruktury miejskiej zdecydowanie mniejsze.
Taki styl zabudowy jest także śmiertelny dla tworzenia społeczności lokalnych. To zaś ma wpływ na to, czy jesteśmy sprawczy w swoich sąsiedztwach. Wiąże się to także z generowaniem nowych pomysłów. Bardzo istotne jest to, gdzie jesteśmy fizycznie i jak otoczenie mobilizuje nas do pracy. Zabudowa taka ma także silny wpływ na izolację mieszkańców od instytucji kultury oraz możliwości budowania więzi społecznych. Skutkuje izolacją i zwiększonym prawdopodobieństwem wpadania w depresję.
Nie pomaga także pierwotny pomysł “bezpiecznych ulic”. Ponieważ na terenach suburbiów nie inwestuje się infrastrukturę, a lokalizacja niektórych osiedli wymaga codziennych, wielogodzinnych dojazdów do pracy, generuje to większą ilość wypadków samochodowych. Mieszkańcy bardziej rozległych obszarów są najbardziej narażeni na śmierć w wypadku samochodowym z powodu zwiększonego narażenia na prowadzenie pojazdu, a przy tym zmęczenia. Dowody wskazują, także, że piesi na tych obszarach są bardziej zagrożeni niż ci na gęstszych obszarach. Badania pokazują również związek między rozrastaniem się przedmieść oraz opóźnieniami reakcji służb ratunkowych czy straży pożarnej.
Poprawa?
Dziś niektóre przedmieścia zaczynają się zmieniać. Społeczeństwo odczuwa bardzo mocno efekty życia na przedmieściach i chce coś zmienić. Problem w tym, że wizerunek American Dream jest bardzo trudny do zmienienia. Wciąż wiele miejsc jest postrzeganych przez starą wizję FHA dotyczącą jednego dobrego stylu życia.
Co więcej, podobne zjawiska łatwo przeniosły się na inne kontynenty, w tym do Europy. Polską odmianą jest zabudowa łanowa, polegająca na budowaniu na “łanie”, czyli wąskiej działce po odrolnieniu. Osiedla takie powstają wokół każdego większego polskiego miasta. Warto tu podkreślić, że za rozwój miast odpowiedzialne jest państwo, które odpowiada m.in. za ustawę o zagospodarowaniu przestrzennym. U nas to ciągły problem, co widać w krajobrazie – budujemy jak i gdzie chcemy, czekając na efekty ze Stanów. W Belgii, Francji i Niemczech poradzono sobie z problemem ograniczając wielkość podmiejskich „kompleksów handlowo-usługowych”, zapobiegając tworzeniu osad wokół nich. Ottawa to miasto otoczono pasami zieleni, które nie zezwala na tworzenie w tych miejscach zabudowy. W amerykańskim Portland zaś ograniczono zjawisko poprzez kontrolę cen domów oraz zwiększanie gęstości zabudowy.
Najrozsądniejszym rozwiązaniem jednak, wiedząc że metropolie przyciągają (i będą przyciągać) wciąż nowych mieszkańców, wydaje się być popieranie projektów zakładających mieszane przeznaczenie. Nowe osiedla powinny być budowane, w dość bliskiej odległości od siebie, mieć różną funkcję, dzięki czemu będzie można ograniczyć użycie samochodów, i oszczędzić energię. Niezbędne jest promowanie dobrze zaprojektowanych dzielnic, po których można chodzić pieszo oraz edukacja na temat tego, jak miejsce naszego zamieszkania, ma wpływ na nasze życie.
Nie bardzo rozumiem założenie, że domek na wsi bardziej sprzyja depresji niż w mieście. W mieście jest głośno, a na wsi oprócz ciszy i ciemności w nocy dochodzi jeszcze kontakt z zielenią za dnia.
Rzecz w tym, że wieś, to nie suburbia. Przedmieścia nie są wsią i nigdy nią nie będą. Nie ma też kontaktu z naturą, bo, jak pisałam to głównie zabudowa łanowa, daleka od „zielonej okolicy”. Typowy mieszkaniec takiego przedmieścia nie ma też czasu na cieszenie się tym miejscem, bo codziennie spędza mnóstwo czasu na dojazdach. Do tego dochodzi izolacja społeczna. Jest mnóstwo badań na ten temat.
Niby tak ale: wieś jest zazwyczaj położona jeszcze dalej od przedmieścia, czyli na dojazdach spędza się jeszcze więcej czasu. Na przedmieściu przy domku można mieć jeszcze ogródek i od razu kontakt z naturą jest większy niż w mieście. Nie wiem natomiast jak z ruchem drogowym na polskich przedmieściach.
Ogólnie to mam tylko własne doświadczenia i rozmowy z ludźmi ? Aktualnie kiszę się w mieście i w obecnej sytuacji zwłaszcza widzę jak bardzo chciałabym mieć domek z choćby małym ogródem. A tak mam ruchliwą ulicę za oknem (pas zieleni jest, ale nie ma to zupełnie znaczenia) i mikrobalkon. Ale to marzenie, które mam na co dzień ? Choć bez ogródka a z wielkim ogrodem 😀 I wiem, że będę spędzać dużo czasu na dojazdach, ale przynajmniej będę miała gdzie odpocząć 🙂
A ciekawi mnie jeszcze założenie z astmą, bo teoretycznie w mieście jest jednak mniej czynników ją wywołujących, a ponoć to właśnie brak styczności z alergenami wywołuje potem alergie.
Polecam ogródek działkowy jak najbliżej miejsca zamieszkania.
Zwłaszcza, że można go mieć za ułamek ceny działki pod miastem.
W obecnej sytuacji sprawdza się znakomicie.
ostatnio byłem na takim osiedlu „szeregówek” auto na aucie, wszystko upchane i zero chodnika. Musisz iść ulica i mijać się z autami. szok!!! byle jak najwięcej szeregów wybudować.
Chyba najgorzej jest w Anglii… szeregowiec za szeregowcem, wszystkie domy wyglądają tak samo, jak w koszmarze.. nie masz auta? Jesteś skazany na jeden osiedlowy sklep.
Nie rozumiem argumentu o zaniku więzi społecznych na przedmieściach. Niby jak one są utrzymywane w mieście z sąsiadami? To nonsens. To prędzej na przedmieściach mając altanę można zaprosić sąsiada, albo na ławce za sklepem integrować się ze społecznością lokalną.
Jak widać nie wychodziłeś z dzieckiem na spacer 🙂 Przedmieścia nie mają żadnej infrastruktury łączącej jak parki, skwery – często nawet nie mają przyzwoitego chodnika. To przez interakcje człowiek-człowiek zawiązują się relacje, a niestety suburbia nie mają do tego przestrzeni.